Forum Stare Forum Rzeczypospolitej Eskwilińskiej Strona Główna FAQ Użytkownicy Szukaj Grupy Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości Zaloguj Rejestracja
Stare Forum Rzeczypospolitej Eskwilińskiej
nowa strona i forum: www.eskwilinia.tnb.pl
 Pamiętnik Obywatela JA Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Jaskoviakus Anonimus
Obywatel



Dołączył: 06 Kwi 2010
Posty: 1216 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: skądinąd
PostWysłany: Pon 16:21, 26 Kwi 2010 Powrót do góry

Pamiętnik Obywatela JA
24 kwietnia 2010 roku - dzień 1-szy
Port Eagle

- Następny proszę - słyszę. Na takie dictum mogę już tylko chwycić nowowydany dowód osobisty, wyjść z budynku Urzędu Gminy i ruszyć przed siebie, jako pełnoprawny mieszkaniec Wyspy. No i pięknie. Jestem obywatelem Eskwilinii. Sum eskwiliniae cive , czy jakkolwiek to brzmi w tym języku. Nowy kraj, nowe możliwości. Całe mnóstwo okazji. W służbie nowemu Narodowi i nowej Ojczyźnie może i ja dam radę załatwić moją niewielką prywatę.
Spoglądam na dowód osobisty. Uśmiecha się do mnie z niego łysy facet, może dwudziestoparoletni. Być może ma lekką nadwagę, ale nigdy (przenigdy!) by się do tego nie przyznał. Odwzajemniam jego uśmiech. Piękny dzień.
Słońce świeci, nieduży ruch na ulicy. Pomyślałby kto, że to jedno z największych miast Eskwilinii. Ale i tak dobrze - małe państwo, mniejszy dystans między maluczkimi a Szefami Szefów. I mówcie mi Nikodem Dyzma, ale zamierzam skakać po drabinie awansu społecznego nie po jeden czy dwa stopnie, ale po trzy lub cztery!
Z zapazuchy marynarki wyjmuję paczkę kupionych wczoraj papierosów i zapalam jednego, wsuwając go w usta. Nie mam zapalniczki, niech to szlag. To nic. Przesuwam faję w kącik ust, tak żeby wyglądało to maksymalnie nonszalancko. Idę ulicą (jakąż to? Nieistotne) jakby już należała do mnie.
Widok wypłowiałej marynarki i brak ognia przypominają mi o jednej rzeczy. O pracy. Krzywię się na samą myśl. Do czego to doszło! No, ale nie przyjechałem tu być hippisem, ale Praworządnym Zacnym Obywatelem Rzeczpospolitej.
Skręcam w prawo. Budynek, któego szukam powinien gdzieś tu być. O! Jest. Marynarka Wojenna Rzeczpospolitej Eskwilińskiej. Wchodzę po krótkim wahaniu.


Ostatnio zmieniony przez Jaskoviakus Anonimus dnia Pon 17:16, 26 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jaskoviakus Anonimus
Obywatel



Dołączył: 06 Kwi 2010
Posty: 1216 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: skądinąd
PostWysłany: Nie 9:22, 02 Maj 2010 Powrót do góry

2 maja 2010 roku - dzień 9-ty
Port wojskowy Port Eagle, baza Marynarki Wojennej Najjaśniejszej Rzeczypospolitej

Dali mi mundur, kazali walczyć.
Nie do końca wierzyłem, że się uda, ale dział kadr MW przyjął mnie z otwartymi ramionami. Gruby, zabiurkowy podoficer wygłosił do mnie piękną przemowę, okraszając ją tyloma protekcjonalnymi "synu", ile mógł zmieścić.
Stoję teraz na pokładzie, a właściwie na mostku trałowca "Sęp", okrętu RE. Również i mojego, od niedawna.
Ostrożnie manewrujemy, wychodząc z portu. Zadanie mamy proste: "Sęp" ma postawić pole minowe 10 mil na północny-zachód od Derby. Zważywszy na dziwne miejsce, misja nie ma głębszego sensu oprócz sprawdzenia nowego dowódcy okrętu. Tak więc staram się wyglądać groźnie i epatować autorytetem, rzucając Spojrzenia. Przez duże S.
Droga do Derby jest długa. Zamykam się w kapitańskiej kajucie i łączę się z Internetem. Po chwili wiem już wszystko o sytuacji politycznej w Eskwlinii. Poznaję też kilka niezadowolonych ze stanu rzeczy osób. Jedna z nich wydaje się jakby poważniej niż inne myśleć o polityce. Krótka rozmowa, wymiana poglądów. Po na konto mailowe w Sądzie Najwyższym przyszedł wniosek o rejestrację partii. Podpisano: Anonimus, Alvarez.
Jak założeyć partię w pięć minut. Mógłbym pisać poradniki.
Dopływamy na miejsce. Może jest tu puste. Podchodzę do komputera sternika i w danym kwadracie oznaczam miejsca, w których zrzucamy 50 min, które mamy na pokładzie. Silniki zwalniają, "Sęp" powoli sunie po spokojnym morzu. Marynarze sprawnie obsługują sprzęt, miny jedna po drugiej znikają w morzu. Nie mam tu nic do droboty, ale muszę trwać na posterunku i pilnować. Czego lub kogo? Nie mam pojęcia. Ważne, żebym pilnował.
Wreszcie skończyli! Z ledwie skrywaną ulgą wpadam na mostek i każę zawrócić i płynąć w stronę Port Eagle. A! Trzeba jeszcze zameldować...


Ostatnio zmieniony przez Jaskoviakus Anonimus dnia Śro 14:30, 11 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jaskoviakus Anonimus
Obywatel



Dołączył: 06 Kwi 2010
Posty: 1216 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: skądinąd
PostWysłany: Śro 15:22, 05 Maj 2010 Powrót do góry

3 maja 2010 roku - dzień 10-ty
okolice miasta Derby

Rozkaz brzmi "pozostawać w pogotowiu". Pogotowiu na wypadek czego, hm?
Czekamy.

4 maja 2010 roku - dzień 11-ty
okolice miasta Derby

- Panie poruczniku, trzy jednostki na radarze.
Ugryzłem się w język, żeby nie powiedzieć "i co z tego?". Bosman chyba zobaczył moją winę, bo odpowiedział niepytany:
- Teren jest zamknięty dla statków cywilnych.
Fakt, pola minowe niespecjalnie sprzyjają żegludze turystyczno-krajoznawczej. Mamy problem w takim razie. Wyglądam przez okno mostka. Marynarze nocnej warty spacerują po pokładzie. Brr, jak zimno. I ciemno jak w dupie u Murzyna. Afroamerykanina, pardon. Nic nie widać.
- Odległość: 350 metrów.
Zagryzam wargę. Zgodnie z informacjami z Port Eagle, za chwilę powinno zaroić tu się od okrętów naszej floty. Ale chwilowo jesteśmy (powiniśmy być) sami.
- Jakiś ruch na wybrzeżu.
Bosman, siedzący przy komputerze radaru, kilkoma kliknięciami myszki pokazuje mi widok na okolice miasta. Coś tu nie gra.
- Odległość: 250 metrów. Zbliżają się.
- Płyną prosto na pole... - bosman przygląda się swojemu komputerowi z ukosa. To chyba ten moment, kiedy dowódca podejmuję jakąś decyzję.
- Wejść na ich kurs. Małą naprzód.
Moje rozkazy są wykonywane od razu. "Sęp" rusza do przodu.
- Pierwszy! - wołam.
Mój zastępca też jest pochylony nad jakimś komputerem. Cholera, to okręt, nie centrum informatyczne!
- Tak, panie poruczniku?
- Weź reflektor i oświetl mi tamten - wskazuję ręką - kierunek.
Pierwszy oficer "Sępa" nieomal wyfruwa na zewnątrz.
- Proszę nawiązać łączność - zwracam się do łącznościowego.
Długa, cięzka cisza. Mam jakieś złe przeczucia. Osiwiałbym, gdybym mógł.
- Nic, panie poruczniku.
- Próbujcie dalej. Zwiększyć prędkość.
- Odległość: 150 metrów.
Nagle z zewnątrz dobiega:
- Mamy ich!
Jeszcze raz wychylam się przez okno. Jasny snop światła reflektora oświetla trzy statki. Nie statki, okręty, poprawiam się w duchu. Barka, jakaś kanonierka i coś, co wygląda jak ścigacz. Płyną bez bander...
Moment, MY nie mamy żadnego ścigacza w Marynarce!
- Zgasić reflektor i przyspieszyć. Zakręcić i wejść na ich rufę.
- Panie poruzczniku, rozkaz z Port Eagle!
Wiem, pomyślałem. Trochę za późno. Ignoruję łącznościowca.
- Obsługa dział na miejsca! - cztery słowa elektryzują wszystkich.
W tym momencie rozlega się huk.
- Noktwizor! Dziękuję, Pierwszy - biorę podsuniętą mi lornetkę i lustruję morze. U la la, nasze pole działa. Kanonierka tonie. Barka gdzieś się zawieruszyła. Ścigacz dryfuje. Boją się wpaść na minę.
- Namiary ogniowe - rzucam w kierunku chorążego odpowiadającego za okrętową artylerię. Po kilku długich sekundach słyszę:
- Są namiary.
Oddycham głęboko i dobitnie mówię:
- Ognia!
Jebs.
- Chybione.
- Ja wam nogi z dupy... - warczę pod adresem artylerzystów, ale szybko się reflektuję. Podnoszę lornetkę do oczu. Ścigacz zawraca i nabiera prędkości.
- Cholera! Wejść na ich wektor ruchu i dać całą naprzód. Namiary ogniowe! - tylko nie krzycz, myślę sobie, tylko nie krzycz.
- Panie poruczniku! Za duży kąt dla dział. Tylko dziobowe ma namiar.
Szlag. I jeszcze to.
- Dziobowe ognia! - rozkazuję bez namysłu. Pudło.
- Są za szybcy. Zwiększają dystans. To prawie motorówka - mówi bosmanmat- mechanik.
Niedobrze. Uciekają na otwarte morze. Za kilka minut będą poza wodami terytorialnymi, a my daleko z tyłu. Trzeba ich zatopić, migiem! Myśl, stary, myśl.
- Uwaga, ster. Zwrot na bakburtę. Działa: namiary ogniowe. Silniki stop na mój rozkaz.
Rozległo się niemrawe "takjest".
- Jest zwrot na bakburtę.
- Silniki stop! Stop! Stop! - tracę nerwy...
- Są namiary ogniowe dla wszystkich dział.
- Ognia!
Zbiorowe jebs.
- Trafiony! Trafiony! - krzyczy chorąży-od-artylerii. Patrzę przez lornetkę. Tonie. Rozpływam się z ulgi.
- Ster na tonącego. Dobra robota, panowie. I panie - uśmiecham się i szukam papierosa.


Ostatnio zmieniony przez Jaskoviakus Anonimus dnia Śro 14:31, 11 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jaskoviakus Anonimus
Obywatel



Dołączył: 06 Kwi 2010
Posty: 1216 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: skądinąd
PostWysłany: Śro 10:35, 12 Maj 2010 Powrót do góry

10 maja 2010 roku, dzień 17 - ty,
Port Eagle

Stoimy w porcie.
SN-L ciałem się stało! Zarwałem kilka nocek, ale teraz już wolna droga du sukcesu i władzy.
Witaj, Rado Narodowa! Witaj, splendorze! Witaj, śmietanko towarzyska!

PS Było o nas w gazecie Wink


Ostatnio zmieniony przez Jaskoviakus Anonimus dnia Śro 14:32, 11 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jaskoviakus Anonimus
Obywatel



Dołączył: 06 Kwi 2010
Posty: 1216 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: skądinąd
PostWysłany: Pią 14:22, 14 Maj 2010 Powrót do góry

14 maja 2010 roku, dzień 21-szy
Eskwilingrad

Na litość boską, trochę zdrowej pogardy dla życia wcale by nam nie zaszkodziło!
To taka uwaga, zasadniczo bez związku z niczym. Fragment moich przemyśleń egzystencjonalnych z fają między palcami. No bo przecież, są na świecie cywilizacje, które nie trzęsą się nad każdym ludzkim istnieniem. Śmierć jest normą, codziennością, nikt się jej nie boi. Tylko my w dziwny sposób przerażamy się na sam widok Kostuchy. I po co to? Koniec i tak jest zawsze taki sam. A my nabawiamy się psychozy.

PS Zdecydowanie powinienem pisać książki. Mam już nawet kolejny tytuł "Jak Jask został bohaterem i dostał awans z rąk Prezydenta Zygmunciaka za walkę z ispalskim najeźdźcą". Chociaż może powinienem to jeszcze przemyśleć...


Ostatnio zmieniony przez Jaskoviakus Anonimus dnia Śro 14:32, 11 Sie 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Jaskoviakus Anonimus
Obywatel



Dołączył: 06 Kwi 2010
Posty: 1216 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: skądinąd
PostWysłany: Śro 8:19, 19 Maj 2010 Powrót do góry

19 maja 2010 roku, dzień 26-ty

Schudłem. Robię się nerwowy. W dodatku częściej noszę ostatnio garnitur niż jeansy. I to w zasadzie wystarcza, żeby wpaść w zły humor.
Jakikolwiek miałbybyć wynik tej ^&%%$ kampanii, na litość Bogów, niechże ona się wreszcie skończy.
Wychodząc z ostatniej konferencji zaczepiła mnie jakaś babcia, krzycząc że jestem obcokrajowcem, a takich należałoby mordować, nie wybierać do Rady. Cholera, jestem takim samym facetem jak tysiące innych w tym kraju! To będzie czarny dzień, kiedy ktoś zobaczy we mnie Pana Posła albo Pana Oficera, a nie Jaskoviakusa. Że o Krwiożerczym Obcokrajowcu nie wspomnę.
18 % poparcia. 45000 Eskilińczyków. Trochę mnie to przytłacza.
Idę na spacer. Kroczę tą samą ulicą, którą szedłem... ile to już czasu temu?... dwadzieścia cztery dni, wedle mojej rachuby. W geście sprzeciwu wobec rzeczywistości urałem najbardziej wyświectane dżinsy, jakie znalazłem w szafie. I mama zamiar się upić.
Chociaż nie, zły pomysł. Wieczorem idę na przyjęcie do EPD. Ech...


Ostatnio zmieniony przez Jaskoviakus Anonimus dnia Śro 14:33, 11 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jaskoviakus Anonimus
Obywatel



Dołączył: 06 Kwi 2010
Posty: 1216 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: skądinąd
PostWysłany: Sob 10:02, 29 Maj 2010 Powrót do góry

29 maja 2010 roku, dzień 36-ty

To, co wystrzelone, spada

„Chować się, bo nadbiega tłum, chyba że ktoś chce się z niego pośmiać”, dobiegły mnie z radia słowa piosenki. DJ z miejscowej rozgłośni chyba nie rozumiał po polsku, albo miał skrzywione poczucie humoru.
Złapałem świeżą koszulę i zapiąłem ją, zostawiając pod szyją trzy wolne guziki. Lato w Bagdadzie było gorące tamtego roku. W niejednym tego słowa znaczeniu. Chwyciłem aparat i trzasnąłem drzwiami wynajmowanego mieszkania.
Poszedłem wzdłuż ulicy, szukając okazji. Jedno dobre zdjęcie i mogłem opuścić ten oszalały kraj. Krążyłem więc jak sęp. Wiedziony instynktem zawodowego ryzykanta, szybko odnalazłem to, czego szukałem.
Tłum kłębił się przed jednym z rządowych budynków. W powietrzu fruwały butelki i kamienie. Podniosłem aparat do oczu, ale musiałem podejść bliżej, żeby zrobić naprawdę ciekawe zdjęcie.
Nie wiem jak i kiedy znalazłem się zbyt blisko. Konkretnie – w samym środku zbitej ciżby. Pamiętam tamten zapach, pot tysiąca ciał. Odór otaczał nas gęstą chmurą. Miarowy krzyk przechodził w dzikie zawodzenie niebezpiecznych szaleńców. „Allah akbar” – Pan jest wielki.
Zbiorowy organizm przeżuwał mnie i trawił. Omal nie zacząłem krzyczeć razem z nimi. Obłęd jest zaraźliwy.
Po kilku chwilach moja koszula była w strzępach. Z wysiłkiem unosiłem aparat nad głowę. Piekło. Nikt, absolutnie nikt nie panował nad sytuacją. Rozległy się pierwsze huki karabinowych salw.
Dostrzegłem coś kątem oka. Odruchowo nacisnąłem przycisk migawki.
Dużo później, w samolocie unoszącym mnie do domu, dostrzegłem, co przedstawia obraz. Potężny Arab w obszarpanych dżinsach strzela w powietrze z zakurzonego kałasznikowa.

Niebo znaczył biały ślad odrzutowca umykającego na zachód. Od pewnego czasu było ich coraz mniej. Zaskakujące, ale więcej ludzi przylatywało do Iraku, niż go opuszczało. Jednak ci, którzy się na to decydowali, czynili to w pośpiechu i bez żalu.
Do przedmieść stolicy dochodziły jedynie suche odgłosy strzałów, a i te zdążyły już spowszednieć mieszkańcom.
Blondwłosy chłopczyk, nie zwracając na nic uwagi, bawił się na piaszczystej drodze. Kilka metrów dalej, na jej skraju przykucnęła jego siostra, przypatrując się bratu.
Nagle blondynek wyprężył się jak struna, a potem z łoskotem uderzył ciężko o ziemię. Dziewczyna szybko podbiegła do niego. Na jego twarzy, między oczami, wykwitła krwawa smuga.


Ostatnio zmieniony przez Jaskoviakus Anonimus dnia Śro 14:33, 11 Sie 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Jaskoviakus Anonimus
Obywatel



Dołączył: 06 Kwi 2010
Posty: 1216 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: skądinąd
PostWysłany: Sob 18:35, 12 Cze 2010 Powrót do góry

12 czerwca 2010 roku, dzień 50-ty

Nie uśmiecha mi się pomysł zmiany nazwy niniejszych zapisków na "Pamiętnik Ministra JA", pomyślałem, siadając za biurkiem w moim gabinecie w budynku Rady Rządowej.
Hippis ministrem! Śmiechu warte.
Chociaż muszę się pochwalić, że moja sekretarka stwierdziła, że niezłe ze mnie ciacho w garniturze. Rzecz jasna nie chciała, żebym usłyszał, ale dzięki temu pierwszy dzień w pracy nie był taki zły.
Do pomieszczenia wślizgnął się mój asystent. Zawsze myślałem, że Minister SZ zarywa do zagranicznych królowych, ministerek i kogo tam jeszcze. Tymczasem on podpisuje sterty zarządzeń: o płacach, o zwolnieniach, o BHP.
Muszę to na kogoś zwalić. I to szybko. Wolę takie ceremonie jak ta kilka dni wcześniej.

Żyrandol dawał wręcz oślepiające światło. Flesze trzaskały. Z przepisowym uśmiechem, godną postawa podszedłem do mikrofonu i powiedziałem:
- Ja, Jaskoviakus Anonimus, uroczyście ślubuję…
Tylko tyle i aż tyle. Gdy tylko to powiedziałem i powróciłem do trzyosobowego szeregu ministrów zadrżałem. To niemal cyrograf. Ale takie jest życie…

Asystent wyślizgnął się równie dyskretnie. Poluzowałem krawat. Dochodzę do wniosku, że krawaty służą jajogłowym (szit, stałem się jednym z nich!) tylko do tego, by wyrażać bunt przeciwko wszystkiemu, poluzowując je.
Ja, Jaskoviakus Anonimu, uroczyście ślubuję, że poluzowywanie krawata nie będzie moim jedynym znakiem buntu.


Ostatnio zmieniony przez Jaskoviakus Anonimus dnia Śro 14:34, 11 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jaskoviakus Anonimus
Obywatel



Dołączył: 06 Kwi 2010
Posty: 1216 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: skądinąd
PostWysłany: Nie 19:51, 04 Lip 2010 Powrót do góry

4 lipca 2010 roku, dzień 72-gi

- Jask, śmierdzisz jak ostatni żul.
Niuch, niuch. No, fakt. Niezaprzeczalny.
- Powinieneś mniej palić.
Kolejna niepodważalna prawda.
- W ogóle powinieneś się ogarnąć - trąca mnie w ramię (niezbyt lekko) Nika, moja sekretarka. Dochodzi północ. O tej porze dobra dusza, która została po godzinach to skarb. - I tak nie myślisz jasno, zabieraj się do domu.
- Wiem, Nikuś. Ale i tak mam za mało czasu na wszystko.
Spojrzała na mnie w TEN sposób. Boże...
- Przypomnę ci, że jutro o dziewiątej masz spotkanie z Kamosem, o 11 posiedzenie Rady, a o...
Wzdycham. I poluzowuję krawat (zgroza!).
- Tak, wiem. A mam jeszcze książkę do napisania. Doba ma tylko 24 h. Chyba będę musiał z czegoś zrezygnować.
Nawet nie musze na nią patrzeć, żeby wiedzieć, co jej chodzi po tej ślicznej główce. "Ja bym rzuciła w diabły to wszystko". Jeszcze niedawno też taki byłem.
- Ja w każdym razie idę spać - macha mi na pożegnanie. Zostaję sam.
Nie wiem jak i kiedy zasypiam z głową na klawiaturze komputera.


Ostatnio zmieniony przez Jaskoviakus Anonimus dnia Śro 14:36, 11 Sie 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Jaskoviakus Anonimus
Obywatel



Dołączył: 06 Kwi 2010
Posty: 1216 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: skądinąd
PostWysłany: Czw 14:15, 30 Wrz 2010 Powrót do góry

30 września 2010 roku, dzień 160-ty

Fragment nowej książki

– Kim… kim jesteś? – zapytał, choć odpowiedź znał aż za dobrze.
– Mam na imię Belial lub Beliar, a także Mastema, Gadriel i Siegiel. Nazywają mnie też Samielem albo Satanaelem. Mów mi Lucek – przybysz uśmiechnął się szeroko, odsłaniając olśniewająco białe zęby. Poprawił garnitur, wyjął zza pazuchy ciemne okulary i nonszalanckim gestem nałożył je na nos.
Jorik zachłysnął się. Nie powiedział nic.
– Znów się spotykamy, magu – uśmiech nie znikał z twarzy Beliara. Sprawiał wrażenie rozluźnionego i zrelaksowanego, w przeciwieństwie do Jorika. – Uspokój się – rzucił. –Możesz mi nie wierzyć, ale nie mam nic przeciwko wam, czarownikom. – Mina Jorika wskazywała na to, że istotnie, nie wierzy. – Nie jesteście bardziej irytujący od większości istot waszego gatunku. A ludzi jest po prostu za dużo. Nie da się zabić wszystkich.
Maga wyraźnie zdumiało tak rozsądne podejście.
– Dam więc wam drobną radę po starej znajomości – kontynuował Satanael. – Tobie i twojej przeuroczej młodej damie. – Jorik odruchowo spojrzał w kierunku Alfany, jednak dziewczyna wciąż wpatrywała się w ołtarz; ona także nie widziała Beliara.
Satanael spojrzał magowi w twarz i wycedził:
– Zmiatajcie stąd.
Jorik ochłonął już z pierwszego szoku.
– Dlaczego? – spytał krótko.
– Podoba mi się to, co tu się dzieje. Ci ludzie zebrali się tu w moje imię, a przynajmniej tak im się zdaje. Powiedziałbym, że to… hm, zabawne.
Mag nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
– To niemożliwe! Ten kult trzeba zniszczyć. Szybko. Doszczętnie. Sam rozumiesz… – zawahał się – sam pan rozumie, że jesteśmy najlepsi. Jeśli nie unicestwimy tej sekty, nastąpi niewyobrażalna tragedia.
Beliar zdjął okulary i spojrzał uważnie na Jorika, jak spogląda się na rezolutne, acz pocieszne dziecko.
– Rzecz jasna, to tylko wskazówka – powiedział. – Udzielona z powodu czegoś, co od biedy można nazwać sympatią do ciebie, magu, i twojej pięknej towarzyszki. Nic tu po was.
– Zostaniemy – odparł Jorik.
Spokojna twarz Beliala nie zmieniła się ani o jotę. Jorik wykonał dłonią taki gest, jakby zachęcał Satanaela do mówienia.
– Nie robi to na tobie wrażenia.
– Istotnie. Wiesz, gdy jest się kimś w rodzaju boga, zyskuje się pewność, co niektórych rzeczy. Skoro nie chcę zagłady tych – machnął ręką – ludzi, to… Cóż, powiem tak: będzie, jak zechcę. W ten czy inny sposób. Będziecie mieli kłopoty.
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group :: FI Theme
Wszystkie czasy w strefie GMT